Toruńscy odkrywcy podwodnych tajemnic
Opowieści rybaków o palach rwących sieci, zapiski poszukiwaczy skarbów z przełomu XIX i XX w., wiadomości z klubów nurkowych, a później schodzenie na dno jeziora z masą sprzętu – o przebiegu podwodnych badań archeologicznych opowiada dr hab. Andrzej Pydyn, prof. UMK.
Mimo pandemii i restrykcji z nią związanych toruńscy archeolodzy podwodni obecny sezon zaliczają do udanych. Kończyli finansowane z funduszy unijnych badania w porcie puckim, kontynuowali prowadzone od lat badania jeziora wokół Ostrowa Lednickiego i rozpoczęli finansowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego projekt mający poszerzyć wiedzę na temat grodów typu biskupińskiego oraz określić ich zasięg. – To był bardzo udany sezon na Ostrowie Lednickim, mimo że bez studentów, bo takie były wytyczne władz rektorskich i bez partnerów z zagranicy, choć tym razem miały to być mocno międzynarodowe badania – mówi dr hab. Andrzej Pydyn, prof. UMK z Centrum Archeologii Podwodnej i Instytutu Archeologii. – Niestety COVID-19 skutecznie ograniczył naszą aktywność na konferencjach i spotkaniach międzynarodowych i pokrzyżował wspólny projekt realizowany z Międzynarodowym Centrum Archeologii Podwodnej UNESCO w chorwackim Zadarze.
Długość sezonu w archeologii podwodnej nie jest ściśle zdefiniowana, ale istnieje kilka elementów ograniczających aktywność badawczą. Po pierwsze jest to budżet i finansowanie projektów. - Mam wrażenie, że w archeologii podwodnej równie ważne, jak bycie archeologiem i nurkiem, jest bycie menadżerem - twierdzi prof. Pydyn. - To nie są tanie badania ze względu na swoją specyfikę, zaangażowanie dużej ilości sprzętu wymagającego opieki technicznej, nadzoru, regularnego serwisowania.
Po drugie, trzeba pamiętać o strukturze roku akademickiego, w pewien sposób narzucającej terminy długotrwałych projektów badawczych, a po trzecie o pogodzie. – Kiedyś, gdy sprzęt nurkowy był dużo prostszy, byliśmy bardziej wyeksponowani na warunki temperaturowe i to one decydowały o tym, jak długo można było przebywać pod wodą – tłumaczy toruński archeolog. - W tej chwili sprzęt jest dużo lepszy, dzięki czemu projekt w Pucku, realizowaliśmy przede wszystkim wczesną wiosną lub późną jesienią. W zeszłym roku badania trwały tam jeszcze w pierwszych dniach grudnia. Wynikało to z sezonowości przejrzystości wody w polskich warunkach klimatycznych.
Wody w Bałtyku, podobnie jak te śródlądowe, najlepszą przejrzystość mają wczesną wiosną albo późną jesienią, natomiast latem przez wegetację i rozwijający się plankton widoczność jest u nas często wyraźnie ograniczona.
Początek badań archeologicznych poprzedzony jest nie tylko zorganizowaniem funduszy, grupy studentów i wybraniem odpowiedniej pory roku. Naukowcy nie siadają przy mapie i nie wskazują palcem jeziora, nad które wybiorą się za tydzień czy miesiąc. Każde z nich rozpoczyna kwerenda łącząca wiele wątków. Najpierw badacze szukają wiadomości o tym, że jakiś rybak wyciągnął np. przedmiot rogowy albo, że zahaczał siecią o jakieś pale znajdujące się pod wodą. Sprawdzane są informacje z klubów nurkowych, zwłaszcza tych, które powstawały na początku płetwonurkowania w Polsce na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego wieku.
Czasami te zapiski pojawiają się w różnych miejscach, są bardzo niespójne – wyjaśnia prof. Pydyn. - Ale jest to jakaś wskazówka. Sprawdzamy to, co się działo wokół jeziora. Jeżeli jest udokumentowane osadnictwo pradziejowe, wczesnośredniowieczne, to jest punkt zaczepienia. W przypadku jezior mamy formę terenową, tzn. jeśli na wyspie jest gród, to prawdopodobnie wokół wyspy też coś się działo.
Na Warmii, Mazurach i częściowo Pomorzu archeolodzy mogą też korzystać z informacji zebranych przez miłośników starożytności z przełomu XIX i XX w. Wtedy wybuchł pierwszy bum na badania akwenów, zwłaszcza śródlądowych, bo w jeziorach alpejskich odnaleziono palafity, czyli stanowiska identyfikowane wtedy jako budowle na palach. Pod koniec XIX w. po korekcie stanów wód w celach przeciwpowodziowych i pozyskania terenów zielonych pojawiła się ogromna liczba stanowisk z doskonale zachowanymi zabytkami, a w Europie zaczęto mówić o "gorączce palafitowej". Poszukiwania zabytków w jeziorach ruszyły od Szkocji po Prusy Wschodnie.
Archeolodzy starają się, aby kwerenda była jak najbardziej kompletna. Poza tymi metodami rozpoznania od początku badań archeologicznych stosuje się w nich tzw. prospekcję podwodną. Po szczegółowej odprawie archeologom podwodnym wyznacza się obszary do inspekcji podwodnej. Najczęściej są to tereny bliżej brzegu, bo raczej tam można się spodziewać jakichś śladów aktywności ludzkiej. Jeśli archeolog cokolwiek znajdzie, oznacza miejsce boją. Jeszcze kilkanaście lat temu naukowcy mieli problem z dokumentowaniem tych wstępnych odkryć, naniesieniem ich na mapy, robili to bardziej szacunkowo. Obecnie korzystają z nowoczesnych urządzeń geodezyjnych, a dzięki GPS z poprawką RTK są w stanie namierzyć poszukiwane miejsce z centymetrową dokładnością i wiele razy wracać do artefaktów ukrytych pod wodą. Nowoczesne technologie w sposób znaczący podniosły jakość prospekcji podwodnych . Badacze korzystają przede wszystkim z urządzeń hydroakustycznych, począwszy od prostej sondy, którą każdy może sobie kupić, po sondy wielowiązkowe pozwalające bardzo dokładnie odtworzyć kształt dna, a im większa dokładność, tym więcej archeolodzy mogą powiedzieć na temat tego, co znajduje się pod wodą. Drugim z urządzeń przez nich wykorzystywanych jest profiler osadów dennych. Jego działanie również opiera się o fale akustyczną, tylko o innej częstotliwości. Wnika ona w dno i pozwala odnaleźć anomalie tam się znajdujące. Niestety ten obraz jest dużo mniej dokładny. Archeolog podwodny wie, że w danym miejscu jest anomalia, ale nie jest w stanie stwierdzić, czy trafił na obiekt archeologiczny czy np. duży kamień. Rozwijają się też wszelkiego rodzaju badania i urządzenia magnetyczne, od wykrywaczy metali, często wykorzystywanych przez nielegalnych poszukiwaczy, po badania magnetyczne na szeroką skalę pokazujące anomalie w polu magnetycznym Ziemi – tłumaczy prof. Pydyn. – Wynika z tego, że istnieją obiekty zaburzające pole magnetyczne. Te technologie nie były rozwijane specjalnie dla archeologii, trafiły do niej tylnymi drzwiami. Stworzono je do komercyjnych badań na morzu. Wydaje się, że na jeziorze, wszystko jest mniejsze, płytsze i badania powinny być łatwiejsze. Okazuje się, że zastosowanie tych technologii na akwenach płytkich jest dużo trudniejsze, bo ta technologia nie została wymyślona do tego, żeby działać na płytkiej wodzie. Nie mam jednak wątpliwości, że są to narzędzia, które będą coraz bardziej dominować w archeologii i archeologii podwodnej, a ich obsługa będzie kolejną umiejętnością wymaganą od badaczy.
Myślę, że twierdzenie iż na Ostrwie Lednickim nic nowego już nie znajdziemy, bo badania trwają tam od wielu lat, jest mylące – twierdzi toruński archeolog.
Dzięki własnym umiejętnościom i wykorzystaniu nowoczesnej techniki naukowcom udało się w tym roku odnaleźć militaria z X w., fragmenty ceramiki i kości zwierzęcych, a także pozostałości umocnień brzegowych z czasów panowania Mieszka I w rejonie Ostrowa Lednickiego. - Myślę, że twierdzenie iż na Ostrwie Lednickim nic nowego już nie znajdziemy, bo badania trwają tam od wielu lat, jest mylące – twierdzi toruński archeolog. - Ostrów zasługuje na bardzo kompleksowy projekt, nie tylko dotyczący badań podwodnych ale również badań lądowych i środowiskowych. Poprzednie były, realizowane 20 lat temu, natomiast nasza wiedza przez ten czas w sposób znaczący się zmieniła. Ostrów zasługuje na to, przede wszystkim, ze względu na swoją wartość historyczną i potencjał.
To wyjątkowe stanowisko archeologiczne ze wczesnego średniowiecza związane z historią państwa wczesnych Piastów. Pierwsze odkrycia archeologiczne w wodach jeziorach okalających wyspę, na której stał gród, pochodzą z przełomu lat 50. I 60. ubiegłego wieku. Dokonali ich członkowie klubu nurkowego w Poznaniu. Archeolodzy z UMK na Ostrów zawitali w 1982 r. Badania początkowo prowadzone były przez dr. Gerarda Wilke i prof. dr. hab. Andrzeja Kolę, a następnie przez pokolenia archeologów. Trwają już prawie 40 lat, natomiast jeżeli popatrzymy na dwa odkryte wtedy mosty, to okazuje się, że poziom ich wyeksplorowania sięga 10 może 12 proc. Ale taka jest specyfika badań archeologicznych, że niekoniecznie trzeba odkopać 100 proc. stanowiska.
W tym roku naukowcy natrafili na kolejną przeprawę mostową i wszystko wskazuje na to, że istniały dwie przeprawy mostowe o różnej chronologii łączące sąsiednią wyspę Ledniczkę z zachodnim brzegiem. - Kilka dni temu dostałem wyniki badań metodą radiowęglową potwierdzające dwufazową interpretację tego założenia – informuje prof. Pydyn. – To zmienia nasze interpretacje kontekstu Ostrowa Lednickiego, wygląda na to, że kompleks osadniczy tam funkcjonujący był dużo bardziej złożony niż sądziliśmy i myślę, że czeka nas jeszcze szereg ciekawych odkryć, nie tylko związanych z przeprawą na Ledniczkę, ale również z mostami badanymi wcześniej.
Naukowiec uważa, że jest wiele wątków niewyjaśnionych, np. bardzo złożone struktury w centralnej części mostu gnieźnieńskiego. Mimo pobrania szeregu prób dendrochronologicznych z obydwu mostów obraz ich funkcjonowania jest nie pełen, a daty, które badacze uzyskali w tym sezonie z umocnień brzegowych przy samym Ostrowie Lednicim, pokazują, że po najeździe Brzetysława w 1038 r. nadal wiele się tam działo. Widać, że był on przebudowywany, co potwierdza materiał zabytkowy, zwłaszcza ceramika. Natomiast powszechna wiedza jest taka, że znaczenie tego ośrodka ewidentnie zmalało.
Z kolei płytka zatoka w okolicach Pucka była wykorzystywana od pradziejów. Sam port pojawia się i zaczyna funkcjonować, gdy trafia w strefę wpływów państwa wczesnopiastowskiego. Ma on trzy wyraźne fazy rozwoju, a jego końcem wydaje się założenie miasta Pucka w obecnej lokalizacji i późniejsze wpływy krzyżackie. Na archeologów czekało tam kilkanaście hektarów pozostałości konstrukcyjnych, pali drewnianych, na relatywnie płytkiej wodzie (do trzech metrów głębokości). Niestety centralna część portu została zniszczona w czasie budowy kanału do Zakładów Mechanicznych. - To stanowisko jest wyjątkowo interesujące, o dużym potencjale, ale wymaga nadzoru konserwatora, bo warstwy, w których znajduje się archeologia, są systematycznie niszczone głównie przez krę lodową i falowanie – mówi prof. Pydyn. - Udało nam się zebrać zdjęcia z kilkudziesięciu lat i widziałem, jak to stanowisko ginie.
Archeolodzy nie wyławiają wszystkiego, co znajdą pod wiodą. Wiele zależy od charakteru badań. – Ludziom wydobywanie przedmiotów z jeziora kojarzy się z poszukiwaniem skarbów w modelu z przełomu XIX i XX w lub z linkiem do filmu, który dostałem kilka dni temu, w którym grupa poszukiwaczy rzuca magnes neodymowy i wyciąga wszystko, co się do niego przyczepi łącznie z archeologią – mówi naukowiec. – Jeśli robimy prospekcję, będącą odpowiednikiem badań powierzchniowych, czyli chcemy wiedzieć statystycznie, że z takiego obszaru czy odcinka mamy jakieś pozostałości archeologiczne, w tym z reguły materiał rozproszony, to go zbieramy. On jest potem analizowany pod względem formalnym i chronologicznym. Natomiast jeśli pracujemy na takim stanowisku jak Ostrów Lednicki czy port w Pucku, nie jesteśmy w stanie wydobyć wszystkiego, nawet w sensie technicznym. Usuwamy muł, a wszystkie elementy konstrukcyjne zostają w wodzie.
Jeżeli chodzi o zabytki ruchome, nurkowie raczej starają się je podjąć, bo i tak są odsłaniane w czasie eksploracji. Wtedy można je spokojnie ocenić na powierzchni. Poza tym zmieniła się też technika nurkowania. Naukowcy coraz częściej schodzą pod wodę w maskach pełnotwarzowych, które są bezpieczniejsze i zapewniają łączność z powierzchnią. Dzięki temu osoba pod wodą, jeśli nie jest czegoś pewna, może przedyskutować swoje wątpliwości z nadzorującym badania. Można też sfilmować stanowisko i po wyjściu z wody na spokojnie obejrzeć obiekt, przedyskutować niejasności i do niego wrócić. Kolejnym elementem, mogącym przyspieszyć proces decyzyjny, będą kamery przekazujące światłowodowo obraz na powierzchnię w czasie rzeczywistym.
Nie ma też takiej potrzeby, by wyciągać wszystko na powierzchnię, bo naukowcy nie są w stanie przebadać całości portu w Pucku czy całej długości mostów na Ostrowie Lednickim. Muszą wybrać obszary odpowiadające przynajmniej częściowo na sformułowane przez nich pytania badawcze. Poza tym mogą też wracać do miejsc, które już zadokumentowali. Trzy sezony temu wprowadzili nową metodę dokumentacji, tzw. fotogrametrię. Pozwala ona z dziesiątek tysięcy zdjęć robionych pod wodą tworzyć modele 3D. Są one bardzo dokładne, stanowią odwzorowanie rzeczywistości i na pewno cechują się wyższą precyzją niż rysunki, które archeolodzy robili jeszcze kilka lat temu. Dlatego w przyszłości badacze z UMK chcieliby wrócić do działek już wyeksplorowanych, na których widoczne są elementy konstrukcji drewnianych i dokumentować je w ten sposób.
W przyszłym sezonie toruńscy archeolodzy planują kontynuować badania na Ostrowie Lednickim. - Zamierzamy ponownie odwiedzić Puck, bo zostało kilka pytań, na które nie znaleźliśmy odpowiedzi, mimo że ten projekt formalnie już się zakończył – mówi prof. Pydyn. - Jesteśmy w trakcie badań osad typu biskupińskiego. To dwuletni projekt, więc na pewno na wiosnę wrócimy do jezior, zwłaszcza że na Pałukach jest ogromna różnica w przejrzystości wody między wiosną, a jesienią. Mam nadzieję, że sytuacja pandemiczna pozwoli nam kontynuować współpracę międzynarodową, przede wszystkim projekty w Chorwacji i najprawdopodobniej w Czarnogórze, jeśli uda nam się do końca dopiąć sprawy organizacyjne.