Chirurgia archeologiczna
Gospodarka rolna ma największy wpływ na destrukcję stanowisk archeologicznych. Osadę sprzed ponad 1,5 tys. lat we Wdeckim Parku Krajobrazowym, odkrytą przez badaczy z UMK w Toruniu, zabezpieczył las. Ze względu na stopień zachowania naukowcy porównują ją do osiedla w Biskupinie.
Współczesna archeologia bez nowoczesnych metod badawczych nie istnieje. Można ją uprawiać w starym stylu, ale wtedy powinniśmy raczej mówić o zabytkoznawstwie. Doktryna konserwatorska zabrania przekopywania całych stanowisk - archeolodzy korzystają z wykopów w jak najmniejszym stopniu, ponieważ prowadząc badania, jednocześnie niszczą ich przedmiot. Wykorzystując LIDAR (Light Detection and Ranging), czyli metodę skaningu laserowego umożliwiającą tworzenie numerycznych modeli terenu o wysokiej rozdzielczości, mogą spojrzeć na krajobraz z zupełnie innej perspektywy.
W Borach Tucholskich archeolodzy pracują według ściśle opracowanego schematu. Badania zawsze zaczynają od skaningu laserowego. Dzięki niemu powstaje bardzo szczegółowy model powierzchni, na którym widać obiekty, jakich ludzkie oko, bez pomocy specjalistycznych urządzeń nie jest w stanie dostrzec. – Wszystko przez to, że są one ukryte w lesie i - choć może to dziwnie zabrzmi - jednocześnie są małe i duże – mówi mgr Mateusz Sosnowski, doktorant Instytutu Archeologii i pracownik Wdeckiego Parku Krajobrazowego. - Miedze pól, które tu odkryliśmy, mają maksymalnie 30 cm wysokości, ale mogą mieć kilkaset metrów długości i nawet 10 m szerokości. Niestety nasze oko z takimi obiektami sobie nie radzi, nie jest w stanie objąć całości.
Dzięki technologii LIDAR udało się zmienić perspektywę, dzięki czemu naukowcy mogą penetrować gęsto zalesione obszary Borów Tucholskich, które do tej pory były białą plamą na archeologicznej mapie Polski. Oczywiście badacze znali stanowiska w Odrach, Węsiorach i Leśnie, ale tylko dzięki temu, że człowiek był w stanie dostrzec występujące tam kręgi kamienne czy kurhany.
Kolejnym etapem prac jest weryfikacja w terenie. Naukowcy sprawdzają, w jaki sposób manifestuje się to, co pokazał LIDAR. Później ruszają badania nieinwazyjne wykorzystujące metody geofizyczne. W lesie sprawdza się głównie technologia geomagnetyczna, czyli badanie wszelkich anomalii związanych z polem magnetycznym Ziemi. Wygląda to tak, że naukowcy jako tło przyjmują naturalne pole magnetyczne naszej planety i szukają wszelkich odstępstw od niego, które raczej nie powstały w sposób naturalny i muszą być dziełem człowieka. Bardzo duże anomalie wykazują wszelkiego rodzaju obiekty związane z używaniem ognia: paleniska, piecowiska, zwykłe przypalone kamienie.
Przy wykorzystaniu bardzo specjalistycznej aparatury szukamy takich zaburzeń – tłumaczy Sosnowski. - W wyniku tego typu badań otrzymujemy mapę, którą możemy skorelować z modelem terenu wykonanym przy użyciu LIDAR i na tej podstawie typujemy konkretne przestrzenie, w których będziemy prowadzić badania inwazyjne.
Przed rozpoczęciem wykopów prowadzi się odwierty. Przy pomocy świdra geologicznego archeolodzy upewniają się, czy są w stanie trafić w prognozowaną anomalię, żeby nie kopać na próżno. Dopiero ostatnim etapem są wykopaliska i to w bardzo ograniczonej przestrzeni. – Staramy się pracować jak chirurg, który nie tnie od razu całego brzucha, tylko laparoskopowo trafia w chore miejsce – mówi Sosnowski. - Praca w terenie to tylko około 30 proc. badań archeologicznych. Reszta to obserwacje pod mikroskopem, praca w gabinecie, przy komputerze, nad zabytkami lub opracowaniem materiałów.
Osada jak w Biskupinie
Ze względu na stopień zachowania naukowcy porównują osadę z Borów Tucholskich do Biskupina, który przetrwał w dobrym stanie, ponieważ spoczął na dnie jeziora, gdy podniósł się poziom wody. Osadę we Wdeckim Parku Krajobrazowym zabezpieczył las. – Prawdopodobnie, gdy mieszkańcy - z nieznanych nam przyczyn - opuścili tę osadę (zakładamy, że było to w okolicach V, może VI w.), zaczęły na jej terenie rosnąć drzewa – wyjaśnia Sosnowski. - I ten las trwa tam do dzisiaj. Oczywiście to nie jest dzika, naturalna puszcza, jak np. Puszcza Białowieska. Nasza została przekształcona w las gospodarczy, taki jaki znamy obecnie, ale nigdy później nie mieszkał tam człowiek i nie prowadził gospodarki rolnej, która ma największy wpływ na destrukcję stanowisk archeologicznych.
Archeolodzy podkreślają, że stanowisko jest wyjątkowe, ponieważ można na nim zobaczyć kompletnie zachowany układ osiedla ludzkiego sprzed 1,5 tys. lat. Dodają, że po rozmowach ze swoimi kolegami po fachu mogą zaryzykować stwierdzenie, że nie ma drugiego tak dobrze zachowanego w całej Europie. - Wszyscy nas pytają, jak głęboko znajdują się nawarstwienia (warstwy ziemi powstałe w skutek działalności człowieka w przeszłości i działania sił przyrody w miejscu obecności ludzi) – mówi Sosnowski. – One są właściwie na wierzchu, zaraz pod ściółką leśną.
W ciągu czterech lat prowadzonych badań naukowcy potwierdzili hipotezy dotyczące przestrzeni stanowiska. Obejmuje ono ponad 200 ha, z czego w centrum osady jest około trzyhektarowy teren, na którym żyli ludzie: mieszkali, produkowali, chowali zmarłych. Resztę zajmowały pola uprawne. Bardzo trudno powiedzieć, ile osób mogło tam mieszkać. Przez analogię do Skandynawii, do Jutlandii archeolodzy zakładają, że populacja nie przekraczała 100 osób.
Badacze już w pierwszym sezonie natrafili na kurhan z komorą grobową, z jamą wykopaną pod złożenie szczątków ze stosu oraz grób ciałopalny, który usytuowano na zgliszczach domostwa, co jest bardzo nietypowe dla tego obszaru Polski. Oceniając materiał zabytkowy zarówno z grobu, jak i z domostwa, badacze doszli do wniosku, że oba obiekty pochodzą z tego samego okresu. Ponadto, po wstępnych analizach antropologicznych stwierdzili, że w grobie prawdopodobnie pochowano mężczyznę w wieku do 35 lat.
Następne lata przynosiły kolejne ciekawe ustalenia. Obok domów najprawdopodobniej istniały pola orne. Widoczne na LIDAR długie struktury były miedzami pól. Na podstawie badań palinologicznych udało się ustalić, że osadnicy uprawiali żyto. - Dr hab. Agnieszka Noryśkiewicz, prof. UMK z Katedry Archeologii Środowiskowej i Paleoekologii Człowieka przebadała pozostałości zebrane w trakcie konserwacji z jednego ze znalezionych przez nas zabytków – opowiada Sosnowski. - Dzięki temu, że był zrobiony z miedzi, bardzo dobrze zachowały się na nim szczątki organiczne, które łatwo się do niego przykleiły. Wśród nich znajdował się pyłek roślinny, który zidentyfikowaliśmy jako pyłek żyta.
Miecz tkacki z żelaza
Mieszkańcy osady nie zajmowali się wyłącznie rolnictwem, produkowali również tkaniny. Archeolodzy znaleźli bardzo dużo przedmiotów związanych z przędzeniem włókien, nici, tkactwem. – W 2020 r. dokonaliśmy wręcz sensacyjnego odkrycia - trafiliśmy na miecz tkacki, bidło, wykonany z żelaza – podkreśla Sosnowski. – To bardzo wyjątkowa rzecz i pierwszy tego typu przedmiot znaleziony w tej części Europy. U nas zazwyczaj bidła wykonywano z drewna, kości, poroża, a żelazne miecze tkackie charakterystyczne są dla Skandynawii, i to norweskiej jej części.
Pierwsze tego typu przedmioty pojawiają się w Norwegii ok. III w., na połowę III w. naukowcy szacują również czas pochodzenia bidła znalezionego w Polsce. Było to zatem jeszcze przed ekspansją wikingów, wraz z którymi miecze tkackie wędrowały po Europie.
Inne znaleziska archeologów to m.in. gliniany, bogato zdobiony przęślik, na którym prawdopodobnie pojawiają się runy. Do tej pory naukowcy nie zdołali odczytać inskrypcji, ale co do jednego znaku są prawie pewni, że to runa oznaczająca literę "a". Możliwe, że obecna jest tam również litera "h". - To bardzo ciekawe i ważne znalezisko, ponieważ w zasadzie nie znamy innych równie starych przedmiotów runicznych w Polsce – tłumaczy Sosnowski. – Szacunki na podstawie badań materiału zebranego z nawarstwień, wskazują, że przęślik pochodzi z II – III w.
To swego rodzaju sensacja, ponieważ na zbliżony okres (ok. 160 r.) datowane są najstarsze przedmioty z runami odkryte w Skandynawii. Śladów wiążących stanowisko w Borach Tucholskich z terenami Norwegii jest więcej, a wśród nich chociażby odnalezione przez archeologów fibule, czyli zapinki służące do spinania odzieży.
Wszystkie one dowodzą, że w Borach Tucholskich żyła grupa ludzi, która być może przybyła w to miejsce z zachodniej części Skandynawii już w II lub III w.
Co o przeszłości mówią odkryte przez archeologów artefakty? Wiemy, że miecze tkackie nie były przedmiotem zbytu w przeciwieństwie do np. broni czy biżuterii. Można było nimi handlować, ale jedynie w pewnym kręgu kulturowym - wśród ludzi, którzy wiedzieli, jak się nim posługiwać, zwłaszcza że na naszych terenach używano zupełnie innego rodzaju bidła. Żelaznemu mieczowi tkackiemu odnalezionemu w Borach Tucholskich towarzyszył kamień szlifierski, który służył do ciągłego gładzenia bidła podczas pracy. Było to niezbędne do zachowania skuteczności narzędzia i ochrony tkaniny przed uszkodzeniem.
To jest konkretna wiedza, technologia, którą trzeba dobrze znać, aby skutecznie jej używać – wyjaśnia Sosnowski. – Trudno więc podejrzewać, że ktoś przypadkowy przywiózł bidło z Norwegii i je tutaj zostawił. Widoczne jest również zużycie kamienia szlifierskiego, co potwierdza, że posługiwała się nim osoba z konkretnego kręgu kulturowego, która musiała wiedzieć, do czego służy i jak się go używa.
Kolejnym rzemiosłem, którego ślady odkryli naukowcy, była produkcja żelaza i kowalstwo. Badacze wytypowali dwa miejsca, w których mogły funkcjonować kuźnie. Znaleźli bardzo dużo przedmiotów z żelaza, półproduktów oraz narzędzi, m.in. kolbę lutowniczą i pobijaki. Odnaleźli też instrument prawdopodobnie służący do granulacji srebra. Dowodziłoby to, że w osadzie oprócz kowala pracował też jubiler.
Langsaks ze Skandynawii
Główne stanowisko archeologiczne znajduje się w okolicach Osia w Borach Tucholskich na terenie Wdeckiego Parku Krajobrazowego. W 2021 r. naukowcy postanowili rozszerzyć badania na południe, do okolic miejscowości Gródek. Przyczyną była 930. rocznica bitwy stoczonej przez księcia Władysława Hermana i Pomorzan. Według przekazu Galla Anonima batalia miała rozegrać się 5 kwietnia 1091 r. gdzieś nad Wdą w okolicach grodu Drzu (pradawna nazwa Drzycimia). Archeolodzy postanowili przyjrzeć się tej historii, przeprowadzili analizę ukształtowania terenu, przebiegu współczesnych i historycznych szlaków komunikacyjnych i wytypowali, że do bitwy mogło dojść w pobliżu Gródka. Już na wstępie badań znaleźli broń. Na krawędzi doliny, blisko brzegu Zalewu Gródeckiego, w który przeszła Wda po wybudowaniu zapory w latach 30. XX w., trafili na długi nóż bojowy - typowy skandynawski langsaks. Naukowcy początkowo łączyli znalezisko z bitwą i traktowali jak potwierdzenie swoich przypuszczeń co do jej lokalizacji, późniejsze analizy typologiczne dowiodły jednak, że langsaks jest o 200-300 lat starszy od wydarzeń, które były obiektem badań. Przedmiot pochodzi z połowy VIII w., ma 90 cm długości, a sama jego głownia mierzy 80 cm. - Widać, że to pokaźnych rozmiarów broń, niektórzy nazywają ją mieczem jednosiecznym, ja jednak wolę określenie nóż bojowy – mówi Sosnowski. - Miecz tnie z dwóch stron i wygląda zupełnie inaczej, ale z racji swoich rozmiarów nasz langsaks spokojnie mógł stawać w szranki z ówczesnymi mieczami.
Niestety langsaks został znaleziony bez żadnego kontekstu, w jego otoczeniu nie odkryto innych przedmiotów, zabytków archeologicznych, nie można też go wiązać z konkretnym obiektem archeologicznym, na co wskazują nawarstwienia w wykopie. Najprawdopodobniej nóż został zdeponowany w dolince schodzącej wówczas do rzeki i zsunął się w wyniku erozji. Ciekawostką jest to, że końcówka głowni langsaksa została wygięta. Wstępne analizy pokazały, że nie miało to związku z procesami po jego depozycji, raczej bezpośrednio przed.
Co się więc stało? Czy langsaks został uszkodzony i wyrzucony? Raczej nie, przedmiot miał wartość materialną, dla właściciela mógł mieć też wartość sentymentalną. - Być może nasz nóż został rytualnie zniszczony i zdeponowany jako ofiara - mówi Sosnowski. - Ale tego nigdy nie będziemy w stanie w 100 proc. potwierdzić. – mówi Sosnowski.
Po przygodzie z bitwą nad Wdą naukowcy wrócili do kurhanu. Jesienne badania potwierdziły, że został on usypany na zgliszczach domostwa. Dodatkowo archeologom udało się uchwycić ślady dość osobliwego rytuału związanego z jego budową. U podstaw nasypu odnaleźli wyraźne ślady orki, przeprowadzonej przez zgliszcza domu i stanowiącej przygotowanie przestrzeni, zarówno w wymiarze fizycznym, jak i w metafizycznym. Dodatkowo, dzięki kontynuacji badań powierzchniowych, udało się zlokalizować nowy teren, który dostarczyła ciekawych zabytków. Dlatego badacze z UMK w Toruniu planują już badania we Wdeckim Parku Krajobrazowym na kolejne lata. Archeolodzy nie zamierzają odkopywać całej osady, ponieważ widzą ją na LIDAR i to im wystarczy. Badania wykopaliskowe będą prowadzić, żeby uzyskać konkretne informacje z konkretnych miejsc, ale nie widzą potrzeby otwierania wielkopowierzchniowych wykopów.
W interdyscyplinarnym zespole oprócz toruńskich archeologów pracują: mg Jerzy Czerniec z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN w Warszawie; dr hab. Michał Jankowski, prof. UMK z Katedry Gleboznawstwa i Kształtowania Krajobrazu; dr hab. Tomasz Kowalkowski, prof. UMK z Katedry Chemii Środowiska i Bioanalityki; dr hab. inż. Krystian Kozioł, prof. AGH, dr inż. Stanisław Szombara i dr Paulina Lewińska, z Wydziału Geodezji Górniczej i Inżynierii Środowiska AGH oraz dr Piotr Pranke z Katedry Historii Skandynawii i Europy Środkowo-Wschodniej. Zespół jest doraźnie uzupełniany przez specjalistów z geofizyki oraz korzysta z usług firm zewnętrznych.